Każda podróż to fajna przygoda, ale z drugiej strony to też stres… zwłaszcza gdy masz roczne dziecko w samolocie! 🙂 W głowie kłębią się pytania co ze sobą zabrać na pokład, jak się ubrać, które miejsca są lepsze, jak klimatyzacja wpłynie na dziecko, jak z ciśnieniem, itd. Ale powiem Ci coś w sekrecie, że nie taki roczniak straszny, jak go malują i matka ma wielkie oczy… czy jakoś tak. Rzeczywistość może się okazać łaskawsza niż myślisz 🙂 Chcesz przeczytać jak było z nami? Zapraszam!
W naszym przypadku podróż samolotem odbyła się gdy Młody miał 13 – 14 miesięcy. Wcześnie, późno, nie wiem. Wiem, że dość mocno się tym stresowałam. I wszystkie powyższe pytania oraz szereg innych kłębiły mi się w głowie. Na wiele z nich znalazłam odpowiedź u Wujka Googla, ale jedno przysporzyło mi wiele trudności, a mianowicie, czym zająć dziecko roczne, żeby wysiedziało w prawie 4 godziny 😉 Zaczęłam pytać przyjaciółek, koleżanek, główkować co jeszcze mogę, by „zapchać” Młodemu czas, żeby nie marudził, nie płakał, itd. Poniżej zbiór tego co zostało mi podpowiedziane oraz to, co sama wymyśliłam.
Roczne dziecko w samolocie – Lifehacki od młodej matki!
Co zaplanowałam i się bardzo sprawdziło w samolocie:
- Ulubione książeczki / zabawki – każde dziecko ma jakichś swoich ulubieńców do zabawy. Ale takich wiesz, że jak ich widzi to się trzęsie. U nas w tamtym czasie królowały 3 książeczki. Ze względu na to, że nie były duże poleciały z nami w podręcznej torbie, tzn. baby care.
- Nowe zabawki i książeczki – nowości lubi każdy. U nas pojawiły się zabawki o konsystencji „glutka” i nowe książeczki z przyciskami i dźwiękami. Bardzo polecam serię E. Korolkiewicz. Obecnie mamy 3 książeczki. Obrazki są proste, ale nie infantylne, mają nawet ładną grafikę. Dźwięki są bardzo naturalne, rzekłabym piękne. Rzadko można takie usłyszeć w innych pozycjach. Każda scenka jest opatrzona krótką rymowanką, czytasz, dziecko słucha, na koniec „klik” i leci dźwięk. I jeszcze jedna seria Świat wokół nas. My mamy Na wsi. Ale są też inne części. Tu tekstu jest więcej, ale można sporo dopowiedzieć samemu. Dźwięk to miły dodatek.
- Zdjęcia w telefonie – jak widzicie po powyższych przykładach, jestem przykładnym neurologopedą 😉 to i zdjęcia w telefonie mogą wlecieć. I teraz pojawia się pytanie zdjęcia kogo? Czego? U nas były: mamy, taty, zabawek, obrazków z książeczek, których nie wzięliśmy, a które Młody już wtedy nazywał. Uzbierało się tego około 30 sztuk. 15 minut z głowy.
- Zabawki sensoryczne – u nas raczek z bąblami do wciskania, rurki, które przy rozciąganiu wydają dźwięk – dość przyjemny dla otoczenia ;), ludzik do wyginania – stara zabawka z gabinetu, szczoteczka do zębów do gryzienia.
- Taśma malarska – urywałam kawałek i przyklejałam na ręko, nogi, oparcie, itd. Młody siedział i odrywał, część dawał mi lub przyklejał w innym miejscu. Szybko, tanio, efektywnie. Obecnie obklejamy sobie części twarzy i nazywamy je.
- Pieluszka – do zabawy w „A kuku”.
- Bańki mydlane – nie ma przepisu, żeby na pokładzie samolotu i lotnisku nie puszczać baniek. Może po naszej podróży wprowadzono takowy, bo bańki uratowały nam chyba ze 4 razy „życie” 😉 Poza tym nagły wzrost stężenia baniek na km sześcienny, w której się znajdowaliśmy poruszył pozytywnie połowę pasażerów i większość ludzi stojących w kolejkach na lotnisku. No oglądanie tego było zabawne!
- Samodzielne jedzenie i picie – nie wiem jak u Was, ale u nas jedzenie trwa długo i jest to proces żmudny, bo samodzielny, ale taki jest i już. Nie przeszkadza mi to.
Co było w planie a totalnie nie wypaliło:
- Podróże po pokładzie – Młody miał w tamtym czasie „problem”, gdy nagle wokół niego jest dużo ludzi. Ale być może innemu dziecku się to spodoba.
- Zabawy gumkami do włosów – kupiłam takie gumowe sprężynki. Myślałam o zakładaniu na rękę i ściąganiu, ale u nas lądowały w buzi.
- Nauka czytania samogłosek z gestami – na co dzień to się sprawdza super, w samolocie nie! Przecież to były wakacje! Nie wpadałam na to 😉
- Owoce z rzepami – pomysł fajny, ale nie przewidziałam rzutów w dal i pod krzesła.
- Gumowe myszki i ser – skończyło się na odrywaniu ogonów myszkom.
Czego kompletnie nie wzięłam pod uwagę:
- Zaczepianie Pań za nami, zabawa plastikową zasłoną od okna i zatrzaskiem od stolika na tylnej części siedzenia pasażera przed nami 😉
- I na koniec, wisienka na torcie! Młody przespał spokojnie 2,5 godziny, więc zabawy z nim w jedną i w drugą stronę mieliśmy po około 1 godzinie! Totalnie do przeżycia.
- Kupując bilety zwróć uwagę na to co oferują linie lotnicze. Czasem bilety rodzinne są lepszym rozwiązaniem niż najtańsza opcja!
- Weź pod uwagę stanie w kolejkach, czyli: check-in, security i boarding!
W tym miejscu wyobraź sobie wielką i kolorową reklamę wakacji, na które czekasz… Nic przecież nie stoi na przeszkodzie, aby w nią kliknąć i kupić „już teraz”… Nawet roczne dziecko w samolocie 😉